Nasza burzliwa historia
Kęcka wojna
Kto z nas wie, że oprócz takich wojen, jak punickie, husyckie, napoleońskie czy dwie wojny światowe była też „Kęcka wojna”? A była i podobno pochłonęła ponad 80 poległych. Stoczyli ją pod Kętami Mikołaj Komorowski z Żywca ze starostą zatorskim panem Podlaskim. Kluczowa bitwa miała miejsce na Lanckoronie, zwanej też Osterią i rozegrała się 10 listopada 1609 roku.
Opowieść tę najlepiej rozpocząć od relacji Andrzeja Komonieckiego zawartej w „Chronografii albo Dziejopisie Żywieckim”. Komoniecki był nie tylko świetnym kronikarzem, ale też wójtem żywieckim, a żył w latach 1658 – 1729. Oto dokładny cytat z jego niezrównanego dzieła:
Tegoż roku Jego Mość pan Mikołaj Komorowski, starosta oświęcimski, mając nienawiść z Jego Mością panem Podlaskim, starostą zatorskim, ruszył przeciwko niego lud swój poddaństwa, chcąc mieć niektóre wsi do granic żywieckich odjąć i starostwo zatorskie sobie przywłaszczyć. Szkody mu znaczne czynił i tytuł mu odbierał, pisząc: Jego Mość pan Komorowski, Księstw Oświęcimskiego i Zatorskiego najwyższy starosta. I mało na tym było, aż pod Kęty miasteczko, zgromadziwszy niemałą kupę chłopstwa, pojechał; przeciwko któremu Jego Mość pan Podlaski wyprawił się, i szańce, gdzie Werona tak zwana stoi karczma, usuł, mając balonów na 150 dobrych strzelców, okrom inszej kupy chłopstwa. Gdy tedy dnia 10 listopada, to jest w samą wigilią świętego Marcina dał Jego Mość pan Komorowski okazyją, pan też Podlaski na niego się ruszył i lud jego rozpłoszył i uciekających wielu przez rzekę Sołę postrzelił. Któremu niemało ludzi poraził, jako według rachunku na osiemdziesiąt onych naliczono; tamże na wyspie pogrzebieni, a drudzy pouciekali. Którą sprawę kęcką wojną nazywają.
Tyle Komoniecki.
Zanim wrócimy do Kęt warto przypomnieć kim był główny bohater – i najpewniej prowodyr tej wojny – Mikołaj Komorowski. Był starostą oświęcimskim i nowotarskim, panem na Żywiecczyźnie… a do tego łajdakiem, oszustem i hulaką, który mógłby posłużyć za wzór postaci do długiego i awanturniczego serialu. Kłócił się i wojował ze wszystkimi dokoła, nawet z żyjącymi w nędzy podległymi mu chłopami, których obkładał bezprawnymi daninami, a buntujących się dręczył torturami. Rozpuścił cały majątek i tak straszliwie się zadłużył, że w desperacji swojej wpadł na pomysł bicia fałszywej monety. Koncept był o tyle ryzykowny, że w owych czasach za coś takiego groziła kara śmierci, nierzadko na stosie! Komorowski jednak bił tę lewą monetę w podziemiach swego zamku i oddawał ją swoim wierzycielom, jako autentyczną, złotą. Oczywiście nędzne to oszustwo wyszło na jaw, a pan Mikołaj K. trafił przed sąd. Byłoby się to dla niego skończyło w wiadomy sposób, ale przebiegły łajdak przebrał się w szaty zakonnika i – według jednej wersji – w stroju takim zakradł się do kancelarii sądowej i podmienił fałszywe monety na złote. Według innej habit posłużył mu do ucieczki. Jakby nie było, Komorowski wykręcił się z tego nieszczęścia, ale ponoć straszy do dzisiaj na zamku w Żywcu pałętając się po nocach jego korytarzami i podzwaniając trzosem z fałszywą monetą.
Miał też Mikołaj Komorowski ciągłe pretensje do cudzych majątków i godności. Sąsiadów najeżdżał i łupił, wciąż zgłaszając do nich pretensje o ziemie, a kiedy pieniactwo nie wystarczało, wypowiadał im wojnę. A to z Turzonami na Orawie się o coś wadził, a to najeżdżał na Zebrzydowskiego i jego Kalwarię, burząc powstające tam wtedy kapliczki… Aż wreszcie Zebrzydowski ruszył pod Żywiec ze swymi zbrojnymi i siłą przymusił Komorowskiego do pokoju.
Tak samo było w owym 1609 roku, kiedy to Komorowskiemu uwidziało się, że należy mu się starostwo zatorskie. A że starostą w Zatorze był wtedy pan Podlaski (niewiele więcej o nim wiemy), tego roku jemu zaczął psuć krew. Nękał granice zatorskie i siłą chciał przyłączyć część wsi tamtejszych do swojej ziemi. Przez kilka miesięcy zbierał się do ostatecznej rozprawy z Podlaskim, ale ten, nauczony przykładem Zebrzydowskiego, zamiast czekać hultaja Komorowskiego na własnej ziemi, ruszył przeciw niemu. Zasadził się na kęckiej Lancoronie, miejscu, które do dziś starzy kęczanie nazywają austeria (zajazd-karczma), a nawet osteria. Tutaj musiał trafić pan z Żywca, bo tędy wiodła najkrótsza droga z Żywca do Oświęcimia i Zatora. Podlaski pobudował przy niej ziemne szańce i usadowił tam wielu dobrych strzelców. Reszta rozegrała się tak (najprawdopodobniej), jak opisał to później Andrzej Komoniecki. Tym gorzej się to potoczyło dla Komorowskiego, że wśród wielu jego ludzi byli siłą zaciągnięci do wojny chłopi, a ci nie przepadali za swym panem. Ich morale – tak możemy przypuszczać – było dość marne. Ci, co przeżyli zasadzkę Podlaskiego uciekli w popłochu.
Komoniecki wspomina, że poległych w bitwie – 80 ludzi! – pochowano na wyspie na Sole. Wielce to prawdopodobne, bo Soła w owych czasach płynęła bardzo szerokim korytem i kilkoma odnogami, a poza tym miała swoje starorzecze płynące pod Kęckimi Górami, gdzie do dziś znajduje się koryto Macochy.
Z całej tej historii wynika, że w „kęckiej wojnie” nie brali udziału kęczanie. W tamtych czasach miasto nasze było pełne spokojnych rzemieślników i liczyło ponad tysiąc mieszkańców. Miało blisko 150 warsztatów, kilkaset drewnianych domów, a także cztery kościoły. Co prawda jeden z nich – pod wezwaniem Wszystkich Świętych – był wtedy spalony i czekał na odbudowę, ale i ona szybko postępowała, bo tutejsi mieszczanie byli bogatymi ludźmi… jeszcze bogatymi! Ich dobre czasy zakończyła nie „kęcka wojna”, ale dopiero potop szwedzki, kiedy miasto zostało doszczętnie splądrowane i spalone – w połowie XVII wieku.
Marek Nycz


